W Alexandra Palace rozegrano kolejne mecze. Poznaliśmy rozstrzygnięcia trzeciego i czwartego dnia w ramach pierwszej i drugiej rundy. Bezapelacyjnym bohaterem tych wydarzeń został Paul Lim, jednak sprawdźmy co oprócz tego miało miejsce.
Doświadczenie vs młodość
Znając wyniki z ostatnich dwóch dni Mistrzostw Świata PDC łatwo stwierdzić, że najważniejszym wydarzeniem było zwycięstwo Paula Lima nad Lukiem Humphriesem. W tym meczu spotkało się wielkie doświadczenie Singapurczyka z młodością Anglika. Ewolucję podejścia do techniki i filozofii darta było widać jak na dłoni. Lim cierpliwy, spokojny. Nawet samo podejście do podestu było pewną celebracją. Tam nie mógł wkraść się żaden przypadkowy ruch. Gdy już oparł stopę, charakterystyczne pochylenie i mierzenie, mierzenie wciąż mierzenie. Co czuł Ricky Evans oglądając wolne rzuty The Singapore Slingera boję się pomyśleć, jednak ja wsiadłem w wehikuł czasu i oglądałem darta z lat 80! Bawiłem się przy tym doskonale. Klimatu idealnie oddawała postawa i gra Humphriesa. Szybki, momentami narwany, często niecelny. - Gdzie się tak spieszysz, synu? – mógł powiedzieć Lim – Dart to nie bieg sprinterski. Taki jednak styl ma Cool Hand Luke. Nie chcę w żadnym wypadku mówić, że jest błędny. W tym wypadku górowała jednak dostojność i stoicki spokój.
Nie wskazywał na to początek meczu. Anglik sprawiał wrażenie po prostu lepszego. Do tego Singapurczyk nie czuł się dobrze na podwójnych. Dość szybko Humphries wyszedł na prowadzenie 2:0 (oba sety kończyły się wynikiem 3:1). Od trzeciej partii Cool Hand Luke nie nawiązał do swojej ksywki, ponieważ dłoń odmawiała posłuszeństwa. Lim zdobył seta kontaktowego, a w czwartym przypomniał wszystkim o swoich niemałych umiejętnościach. W wielkim stylu, bo przez bulla, skończył ze 121, a za chwilę poprawił checkoutem z 84. Piąty set był po prostu wojną nerwów, w której przydało się opanowanie, a także doświadczenie Paula. Przecież ten 66-latek po raz pierwszy na Mistrzostwach Świata zagrał w 1982! Ponad trzy dekady temu. Jego najlepszym osiągnięciem pozostaje ćwierćfinał z 1990 roku. Do festiwalu błędów i niecelności doszło w trzecim legu piątego seta. Przy stanie 1:1 obaj darterzy seryjnie mylili się na double’ach. Lim sfurował 32, a Humphries zablokował się na D1. Nie było to piękne darterskie widowisko, ale wszyscy dmuchaliśmy, by lotki Singapurczyka wpadły w odpowiedni segment. No i w końcu się udało. I w tym, i w kolejnym legu, który przypieczętował zwycięstwo 3:1 w piątej partii. Niech ostatnim komentarzem gry Anglika w piątym secie pozostanie statystyka, według której jego skuteczność na podwójnych w tym fragmencie meczu wyniosła 6,67% - 1/15.
Złe dobrego początki
Pasjonująco zapowiadało się starcie czwartego dnia jednego z objawień tego sezonu – Dirka van Duijvenbode ze świeżo upieczonym Młodzieżowym Mistrzem Świata – Bradleyem Brooksem. Charyzmatyczny walk-on Holendra w rytmie techno nie był tak efektowny bez kibiców, ale został ubarwiony o… bakłażana. Ta warzywo stało się symbolem Dirka, który na co dzień pracuje właśnie przy uprawie tej rośliny. Trzeba przyznać, że dobrze się to sprzedaje, a może nawet w jego miejscowości wzrósł popyt na bakłażany? Przy tarczy Holender nie był już taki roztańczony i pewny siebie. Głównie dlatego, że jego gra nie wyglądała jak by sobie tego życzył. W 1 secie Brooks zagrał koncert na średniej 109, a van Duijvenbode nawet nie podszedł do podwójnych. Obraz nieco zmienił się w drugiej partii, ale to znów młody Anglik szybciej osiągnął trzy legi. Przy stanie 0:2 niespodzianka wisiała na włosku. W trzecim secie The Titan zaliczył ważny checkout z 94, który podbudował go psychicznie i pozwolił wrócić do gry. Od tego momentu to on rozdawał karty przy tarczy, a przewaga Anglika malała. Bradley miał lotki na podwójnych i w czwartym i w piątym secie, jednak wszystko oddał do zera. Przygniotła go presja. Pomimo tego, że nie wygrał spotkania, to zostawił po sobie niezłe wrażenie i zapowiedział zwycięstwa w Alexandra Palace w nadchodzących latach.
Podobny rollercoaster do Brooksa zaliczył Luke Woodhouse. Ten darter podejmował Jamie Lewisa i w początkowej fazie meczu imponował swoimi checkoutami. W sześciu wygranych legach zanotował trzy zejścia 100+, w tym bardzo efektowne 145. Widać było, że Lewis nie docenił swojego rywala. W 1 secie Jamie miał 50 do końca i jedną lotkę w ręku. Nie zdecydował się na rzut w środek, tylko ustawił sobie osiemnastką na podwójną 16, by przy następnej wizycie przy tarczy zdobyć lega. Już tam jednak nie podszedł, bo Woodhouse zgarnął partię wspomnianą 145-ką. W trzecim secie Woody sam zaprosił Lewisa pudłami na podwójnych. Walijczyk wrócił do gry, a jego dyspozycja poprawiała się z minuty na minutę. Apogeum osiągnęła w piątym secie, kiedy zagrał na średniej 107 i decydujące legi padły jego łupem.
Hughes i de Decker mogą się pakować
Największymi rozczarowaniami trzeciego i czwartego dnia Mistrzostw Świata PDC były postawy Jamie Hughesa i Mike’a de Deckera. Anglik odpadł bez walki z Adamem Huntem. Przy tarczy zaprezentował się po prostu słabo. Ugrał zaledwie dwa legi, o secie nie wspominając, a jego średnia wyniosła ledwo ponad 75pkt! Nie jest to wina podwójnych. Yozza w tak słabej formie rzadko kiedy miał okazję celować w double. Jeśli chodzi o Hunta, to niezły wynik na Grand Slamie (wyjście z grupy) podbudował go i w efekcie w swoim drugim występie w karierze w Ally Pally osiągnął minimum trzecią rundę.
O ile gra de Deckera wyglądała nieco lepiej niż Hughesa, to porażka wydaje się być równie mocno wstydliwa. Wszystko bez to, że Belg przegrał z dość „egzotycznym” Foulkesem. O Japończyku nie było wiele wiadomo przed startem mistrzostw, jednak wygrana 3:0 w pierwszej rundzie oraz 140 checkout to rezultaty, które będzie mógł wpisać w swoim darterskim CV drukowanymi literami.
Największe gwiazdy grają dalej
W ciągu ostatni dwóch dni wystąpiło trzech graczy z TOP15 Order Of Merit. Wszyscy zameldowali się w trzeciej rundzie, jednak przebiegi ich meczów były różne. Łącznie zanotowali wszystkie możliwe scanriusze: 3:2, 3:1, 3:0.
3:2 wygrał Gurney. SuperChin za swojego rywala miał Williama O’Connora. Ostatnie poczynania Daryla nawet nie pozwalały wskazać go jako zdecydowanego faworyta tego starcia, jednak ostatecznie udało mu się pokonać Irlandczyka. Wygrana Gurneya mogła być naprawdę okazała. Zwycięzca Players Championship Finals z 2018 roku miał 4 lotki meczowe, by skończyć mecz w trzech setach. Jednak jego bierność pozwoliła O’Connorowi wrócić do gry. Po chwili tablica po stronie setów pokazywała 2:2. Kibice SuperChina, którego odporność psychiczna nie jest mocną stroną, mogli mieć wątpliwości czy ich ulubieniec wygra to spotkanie. Jednak decydującą partię rozegrał na zaskakująco dobrym poziomie i nie oddał swojemu rywalowi żadnego lega. Gurney miał naprawdę obiecujące momenty w tym meczu i tylko przeciętna skuteczność sprawiła, że nie odniósł przekonującego zwycięstwa.
3:1 wygrał de Sousa. Dobre Players Champiosnhip Finals w wykonaniu Rossa Smitha nie stawiały go na przegranej pozycji przed meczem z Portugalczykiem. Tym bardziej, że Anglik wygrał pierwszego seta. Spora w tym zasługa The Special One’a, który po prostu rozczarowywał. Obraz zmienił się po pierwszej przerwie. Jose nawiązywał do swojej genialnej dyspozycji sprzed kilku oraz kilkunastu tygodni. Udało mu się odwrócić losy meczu i zwyciężyć 3:1. Smith miał zrywy i momenty dobrej gry jak na przykład checki ze 136 czy 127, lecz to okazało się za mało.
3:0 wygrał Wade. Mało do kogo tak bardzo pasuje nickname jak do Jamesa Wade’a. The Machine bardzo często gra po prostu jak maszyna. Choć Callan Rydz miał momenty dobrej gry, to to było o wiele za mało na tak grającego Wade’a. Światowa siódemka utrzymała koncentrację do samego końca i oddała rywalowi tylko trzy legi. Obrazkiem tego starcia był piąty leg drugiego seta, gdy Rydz zmarnował trzy lotki na D12, a Wade w swoim stylu wyzerował ze 100 – trzecią lotką w D10. Znamienne.