- DartsPL
"Kiedyś przyjechałem do Polski z tirem wypełnionym tarczami"
Z Maćkiem Chorbińskim rozmawialiśmy o historii steel darta w Polsce, początkach POD oraz jego obecnej działalności.
Maciej Chorbiński to pasjonat darta. Jest nazywany „ojcem” steel darta w Polsce, jednym z założycieli POD, właścicielem Red Lips Design, managerem Sebastiana Steyera i Sebastiana Białeckiego, komentatorem oraz posiadaczem kanału na YouTube „Dart Zmieszany”.
Cześć Maćku! Chcielibyśmy zacząć od tematu początków steel darta w Polsce. Kilka osób wspominało nam, że miałeś duży wpływ na rozwój steela w naszym kraju. Jak to wyglądało na samym początku i skąd pojawiła się Twoja pasja do darta? Moje początki z dartem wyglądały podobnie jak w przypadku innych osób. Poszedłem kiedyś do baru i grałem w Polsce w elektronika. Miałem nawet w nim spore sukcesy w moim regionie. Potem wyjechałem za pracą do Niemiec i tam zetknąłem się z bardzo dobrze zorganizowaną wersją steela. U naszych zachodnich sąsiadów istniały już ligi i zaangażowanych było sporo zawodników. Kiedy po 4 latach wróciłem do Polski to stwierdziłem, że nadszedł czas, aby także w naszym kraju ludzie zaczęli grać w steela. Organizowałem dość spore turnieje w Sulechowie, na które przyjeżdżało kilku fajnych zawodników – Patryk Żabka, Bartek Sobczyński, Michał Skorupa czy chociażby ówczesny komentator Sportklubu Krzysztof Kruk. Wtedy była to dla niego właściwie jedyna możliwość zobaczenia steela na żywo w Polsce. Czyli w tamtych czasach nie było właściwie możliwości pogrania w steela – jedynie w darta na tarczach elektronicznych? Tak, tak, na pewno co po niektórzy mieli zawieszone tarcze sizalowe w domach, ale nie istniały turnieje czy bardziej zorganizowane formy rywalizacji. Jeśli się nie pomylę to było w 2007 albo w 2008 roku i moje turnieje w pubie Sport Bar w Sulechowie były jedyną możliwością gry w steela. Choć trudno w to uwierzyć, patrząc na moją obecną grę, wygrałem cały cykl <śmiech> I jak to się stało, że zaczęliście działać na całą Polskę - powstało POD i próby organizowania ogólnopolskich turniejów? Wtedy właśnie Patryk Żabka, albo ktoś z Poznania powiedział mi, że istnieje ktoś taki jak Robert Kaźmierczak, który ma swój pub i podobnie jak ja działa dartersko. Doszło do wspólnego spotkania i zaczęliśmy współpracować. Z jakimi problemami spotkaliście się na samym początku funkcjonowania POD? Głównym problemem była opozycja operatorów maszyn softowych, dla których byliśmy konkurencją i ich zdaniem zabieraliśmy im „chleb”. Drugim problemem był brak infrastruktury – boksów i tarcz. Dzięki moim zagranicznym kontaktom udało się jednak te braki uzupełnić – kiedyś przyjechałem do polski z tirem wypełnionym tarczami sprezentowanymi przez holenderską federację po Dutch Open. Wszystkie te tarcze rozdaliśmy pubom, które organizowały rozgrywki Super Ligi. To był jeden z pierwszych „kopów”, który pozwolił ruszyć nam z organizacją turniejów. Kłopoty mieli również zawodnicy przyzwyczajeni do gry na sofcie – przede wszystkim z liczeniem. Problem ten istnieje zresztą do tej pory – zawodnicy są niestety leniwi i nie chce im się wysilić <śmiech> Wspomniałeś o Super Lidze – wyjaśnij proszę na czym polegały te rozgrywki? To były rozgrywki, które miały na celu ustabilizować świadomość steeldarterską w każdym regionie. W zależności od województwa i zainteresowania w danym regionie różniła się liczba zawodników biorąca udział w rozgrywkach. To faktycznie była liga rozgrywana w systemie każdy z każdym i dająca możliwość regularnej gry darterom zainteresowanym steelem. Najlepsi z każdego regionu mieli potem okazję zmierzyć się w turnieju finałowym, który rozgrywany był przy okazji Mistrzostw Polski. A jeśli chodzi o turnieje ogólnopolskie? Jak wyglądała frekwencja i zainteresowanie? Podobnie jak teraz organizowaliśmy Grand Prix, Polish Open i mniejsze turnieje na kształt dzisiejszych Pucharów Polski. Frekwencja była bardzo dobra – było to już dobrych kilka lat temu i trudno mi sobie przypomnieć konkretne liczby, ale kształtowała się na podobnym poziomie co obecnie. W Polsce rynek darterski nie rośnie z roku na rok. To jest mocno ustabilizowana grupa. Kilka tysięcy ludzi, którzy są bardzo aktywni we wszystkich rozgrywkach darterskich. Niektórzy odchodzą i przychodzą w ich miejsce nowi darterzy, którzy pozostają z nami dłużej lub krócej. Co sezon dochodzi do małej zmiany, ale jeśli chodzi o liczbę zawodników to nie ma specjalnej różnicy. Kiedy byliśmy na turnieju w Poznaniu powiedziałeś nam, że nie chcesz już angażować się w działania organizacji i przekazujesz pałeczkę innym. Co jednak twoim zdaniem powinno ulec zmianie, żeby dart przyciągnął większą rzeszę zawodników? Dart to sport niszowy. Jeśli spojrzymy na inne podobne dyscypliny - snooker czy szachy to sytuacja wygląda podobnie. Co się musi zmienić? Na pewno kwestia finansowa. Do darta musieliby wkroczyć sponsorzy, ale szczerze powiedziawszy nie widzę takiej możliwości. Na pewno przy większych pieniądzach byłaby możliwość zorganizowania atrakcyjniejszych turniejów, w których nagrody pieniężne nie otrzymywałaby tylko czołówka, ale także zawodnicy z niższych miejsc. Do tego potrzebne są jednak spore finanse. Część zawodników nie chce jechać na turnieje, bo jest przekonana o tym, że jest słabsza i nie będzie w stanie powalczyć o czołowe miejsca. Brakuje też infrastruktury – pozadarterskiej rozrywki, która zachęciłaby zawodników do przyjazdu. Kiedyś byliśmy w Turcji na turnieju Europe Cup organizowanym przez WDF. Granie rozpoczynało się w godzinach wieczornych, a wcześniej była możliwość spędzenie aktywnego czasu w basenie, morzu czy na zwiedzaniu miasta. Wtedy człowiek nie miał poczucia, że marnuje na turnieju czas. W Polsce tego brakuje – tylko nielicznym wyjazd na turniej się opłaca pod względem finansowym. Dla pozostałych należałoby jakoś zorganizować ten czas, ale do tego niezbędny byłby sztab ludzi, który pracowałby przy rozgrywkach. Ponownie dochodzimy jednak do problemu pieniądza – jeśli chcesz, żeby ktoś zaangażował się w to na całego to musisz mu zapłacić. Obecnie dla darta pracują jedynie pasjonaci, ale mogę ich policzyć na palcach dwóch rąk. A „Ratajomania”? Podczas rozmowy z Kubą Łokietkiem uznaliśmy, że większy sukces mógłby pchnąć ten sport do przodu. Była już „Ratajomania” po ostatnich Mistrzostwach Świata, ale nie pociągnęła ona za sobą pieniędzy. Zobacz na samego Krzysztofa. Na jego koszulce na cztery możliwe miejsca na logotypy sponsorskie zajęte są jedynie dwa – jeden to wieloletni sponsor techniczny, a druga to firma, w której Ratajski bodajże przez wiele lat pracował. A to przecież nasz flagowiec! Człowiek, który regularnie gra na dużych turniejach. To mówi wszystko o zainteresowaniu sponsorów dartem… To prawda, a kto Twoim zdaniem jest najlepszym „produktem” pod względem marketingowym? Kiedy van Gerwen gra na scenie to oczywiście ma ograniczoną liczbę miejsc reklamowych na swojej koszulce, ale gdy tylko idzie na konferencję prasową, to szybko zakłada inną koszulkę z poszerzoną ilością sponsorów. Wtedy ma możliwość pokazania światu wszystkich pomniejszych sponsorów i ludzi, którzy go wspierają. I to jest pełen profesjonalizm! Jak obecnie wygląda Twoje zaangażowanie w struktury POD – udzielasz jeszcze rad dotyczących organizacji turniejów? Zdarza się, ale bardzo rzadko. Jeśli chodzi o POD to jest to głownie pomoc graficzna – różnego rodzaju plakaty czy nawet projektowanie dyplomów. Częścią merytoryczną już się nie zajmuję, ale jeśli chodzi o samo organizowanie turniejów to owszem, w tym roku planuje zrobić jeszcze kilka ciekawych rzeczy. To nie jest związane z żadną z organizacją – jest to prywatna inicjatywa. Mówiłeś o tym, że steela podpatrywałeś w Niemczech. Jak to w takim razie wygląda u naszych zachodnich sąsiadów? Chyba trochę lepiej? Tam to funkcjonuje znacznie lepiej. Nie mówiąc o ligach darta elektronicznego, które działały od wielu lat i skupiały setki tysięcy zawodników. Większe zainteresowanie softem przełożyło się na steela – to przepaść w porównaniu do naszej bazy zawodników, która liczy sobie kilka tysięcy. Na dużych strukturach dużo łatwiej pracować – to karta przetargowa dla sponsorów. Jeśli powiesz komuś, że w Twojej lidze gra kilkadziesiąt tysięcy ludzi to sponsor jest dużo bardziej chętny do tego, żeby zainwestować swoje pieniądze. Patrząc nawet na sklepy darterskie, w Polsce dużo bardziej opłaca się zainwestować w jednego zawodnika, który będzie Twoim ambasadorem niż „pakować kasę” w rozgrywki, które skupiają tysiąc ludzi. W Niemczech wszystko zaczęło się dużo wcześniej niż w Polsce – PDC Europe na swoją siedzibę wybrało właśnie naszych zachodnich sąsiadów. Organizowane tam były pokazówki z udziałem Phila Taylora i innych światowych gwiazd darterskich i w ten sposób zbudowano tam ogromną popularność tego sportu. Do tego mamy całą plejadę świetnych zawodników z tego kraju, którzy podtrzymują zainteresowanie kibiców. Wspominasz o sporej grupie niemieckich zawodników, którzy grają na co dzień w Europie. Dlaczego nasi darterzy niechętnie podejmują rywalizację w międzynarodowych turniejach? To nawet nie chodzi o grę w Europie. W Niemczech poziom jest tak wysoki, że nawet u siebie mają możliwość rywalizacji z wyśmienitymi zawodnikami. Oczywiście wyjazdy to są ogromne koszty. Problemem jest też to, że wielu zawodnikom po prostu nie chce się jeździć. Zawsze raźniej jest pojechać większą grupą, a dodatkowo wydatki rozkładają się na większą liczbę ludzi. Zobaczcie na Sebastiana Steyera, który jeździ wszędzie sam. Nikt nie chce z nim pojechać na turnieje organizowane nawet w Polsce. Tak samo Sławek Olszewski z Sulechowa też praktycznie wszędzie jeździ sam. W pobliskiej Zielonej Górze jest sporo zawodników, którzy mieli dobry poziom, a Sławek zamiast przyjechać z pełnym samochodem to jedzie sam. To wszystko wynika z lenistwa zawodników! Świetnym przykładem jest Jacek Krupka – wielki talent. Kiedyś w warszawskim turnieju rzucił nawet dziewiątą lotkę. Wrodzone lenistwo nie pozwala mu na to, żeby pojechać gdziekolwiek. To lenistwo czy po prostu brak możliwości? Pogodzenie pracy na pełen etat i rodziny z grą w darta jest bardzo trudne. Jasne, ale dwa albo trzy razy w roku każdy powinien być w stanie pojechać na turniej. Nawet wobec obowiązków rodzinnych i zawodowych. Tym bardziej, że turnieje Pucharu Polski rozłożone są bardzo sprawiedliwie po całym kraju. Jeśli ktoś nie jest w stanie pojechać nawet w jedno miejsce, które jest w okolicy, to jest to żenujące. Myślisz, że gdybyśmy powtórzyli tę rozmowę za pięć lat i wrócili do tego tematu, to coś wyglądałoby inaczej?
Wygląda to coraz lepiej. Jak spojrzymy dwa lata wstecz to mieliśmy Ratajskiego w turniejach PDC i to było tyle. Teraz doszedł Krzysztof Kciuk, który lekką ręką kręci średnie 90 i sprawia problemy czołowym zawodnikom świata. W turniejach Challenge Touru i Development Touru mamy dwóch kolejnych zawodników. To już jest duży postęp. Zobaczymy jak to się będzie rozwijało w następnych latach. Dużo zależy od tej czwórki, która obecnie znajduje się w PDC, tak aby sponsorzy i menedżerowie zauważyli, że w Polsce są ludzie godni zainteresowania.
