- DartsPL
Pora na Knockout stage Grand Slam of Darts 2020
Po 4 dniach rywalizacji w ramach fazy grupowej Grand Slam of Darts poznaliśmy pierwsze rozstrzygnięcia. Najważniejszą informacją jest brak awansu Krzyśka Ratajskiego, ale także dramaty Petera Wrighta i Joe Cullena oraz wielki sukces van den Bergha. Sprawdźmy co działo się w Coventry.
Ratajski nie dał rady
Zmagania w grupie C zaczęły się od meczu Ratajskiego z de Sousą. Wobec tego, że Michael Smith był faworytem do zajęcia pierwszego miejsca, eksperci Sky Sports zgodnie mówili, że wynik tego spotkania może zadecydować o wyjściu z grupy i nie pomylili się. Starcie lepiej rozpoczął Ratajski, który już w pierwszym legu przełamał rywala. Polak prowadził już nawet 3:1, lecz chwilę później stracił przewagę i The Special One doprowadził do wyrównania. Wszystko sprowadziło się do decydującego lega, którego rozpoczynał Portugalczyk. A skoro już o rozpoczynaniu mowa… Po raz kolejny Krzysiek przegrał rzuty do bulla. Być może wielu powie, że to nieznaczący fakt, jednak moim zdaniem przy okazji Grand Slama zrobiło to różnicę, podobnie w European Championship przeciwko Westowi, podobnie w World Cup of Darts przeciwko Whitlockowi. W ostatnich trzynastu telewizyjnych meczach Ratajski zaczynał mecz zaledwie czterokrotnie. Grając do pięciu legów, jak to ma miejsce w Grand Slamie, to naprawdę ma znaczenie. Decydujący leg przeciwko de Sousie, był tego najlepszym przykładem. W nim Krzysiek naprawdę spisał się nieźle, ale co z tego skoro Portugalczyk rzucił dwa maksy i miał trzy lotki w ręku więcej? Ostatecznie Rataj przegrał 4:5.
W drugiej kolejce zmagań przy tarczy spotkali się ci, którzy przegrali pierwsze mecze, czyli Ratajski i Lisa Ashton. Angielka, pomimo tego że grać w darta potrafi, została skazana na pożarcie przez kibiców, jednak zdołała Polakowi napsuć wiele krwi, a w zasadzie to Krzysiek sam sobie piwa naważył. Chodzi o skuteczność na podwójnych. Po kilkunastu minutach Polish Eagle przegrywał 1:4! Jego dyspozycja był wręcz tragiczna – 1/15! Na szczęście Krzysiek w porę wrócił na właściwe tory i odwrócił losy meczu i wygrał 5:4 (choć znów w deciderze nie zaczynał). Do samej gry Polaka trudno mieć pretensje. Jeśli ktoś pomimo skuteczności na podwójnych na poziomie 22,73% dał radę wykręcić średnią meczową 104,18, to znaczy że rzucał same wysokie zdobycze punktowe. I za to należą się Krzyśkowi wielkie brawa, bo pokazał w tym meczu charakter, lecz po tym zwycięstwie do bilansu legów dopisał sobie jedynie 1 punkt. Kilka godzin później przy tarczy spotkali się pozostali gracze grupy C. W ich pojedynku górą był Smith, który pokonał de Sousę 5:2.
Przed trzecią (i ostatnią) serią gier wszyscy rozgrywaliśmy w głowach mecze i analizowaliśmy możliwe scenariusze. Okazało się, że nikt nie jest pewny awansu. Nawet Michael Smith, który był pierwszy. Teoretyczne szanse na wyjście z grupy miała także Lisa Ashton. Jako pierwsza przy tarczy pojawiła się właśnie Angielka. The Lancashire Rose uległa de Sousie aż 1:5. Dzięki temu Portugalczyk poprawił sobie znacznie bilans legów, co jeszcze bardziej skomplikowało sytuację Krzyśka. Polak potrzebował zwycięstwa 5:2 nad Michaelem Smithem, by wspólnie z Anglikiem zameldować się w knockout stage. Pech chciał, że Krzysiek trafił na BullyBoya w bardzo dobrej dyspozycji. Wprawdzie Ratajskiemu udało się wykorzystać dwa błędy rywala na podwójnych i przy stanie 1:1 przełamać go. Jednak żadnego lega więcej nie dał rady urwać i przegrał 2:5. Polish Eagle starał się w tym meczu. Poprawił się na podwójnych, ponieważ miał 100% skuteczności. Łatwo jest krytykować Rataja sprzed telewizora, ale gdy rywal gra na średniej 106,93 to piekielnie ciężko jest odwrócić losy spotkania.
Wyniki grupy Krzyśka:
(94,76) Krzysiek Ratajski 4:5 Jose de Sousa (99,69)
(102,51) Michael Smith 5:1 Lisa Ashton (87,98)
(104,18) Krzysiek Ratajski 5:4 Lisa Ashton (87,02)
(102,5) Michael Smith 5:2 Jose de Sousa (99,1)
(100,03) Jose de Sousa 5:1 Lisa Ashton (83,83)
(106,93) Michael Smith 5:2 Krzysiek Ratajski (94,37)
Szukając powodów braku awansu Krzyśka na pewno nie wspominałbym o meczu ze Smithem. Michael zagrał wprost perfekcyjne zawody. Wbrew pozorom bardzo kosztowne okazały się pomyłki na podwójnych z Lisą. Smith i de Sousa oddali Angielce zaledwie jednego lega i tymi zwycięstwami podreperowali swoje bilanse legów, które przy takiej samej liczbie punktów, decydowały kto zajmie wyższe miejsce w grupie. Nieznaczna wygrana Rataja z Ashton spowodowała, że potrzebował wysokiego zwycięstwa nad Smithem. Jako drugą przyczynę wskazałbym przegrane bulle. Krzysiek nie zaczynał żadnego meczu w tej edycji Slama. Ten fakt utrudnił zwyciężanie, a było to widoczne w meczu z de Sousą. Koniec końców po raz kolejny Ratajski nie osiągnął sukcesu w turnieju telewizyjnym. Najlepsi charakteryzują się tym, że szybko zapominają o porażkach. Mam nadzieję, że zmotywowanego Krzyśka zobaczymy 27 listopada, gdy w ramach pierwszej rundy Players Championship Finals podejmie Czecha Sedlacka.
Dramaty Wrighta, Cullena i Wattimeny
W fazie grupowej Grand Slama każdy zawodnik rozgrywał trzy mecze, jednak w przypadku powyższej trójki być albo nie być zależało od jednej lotki… no w przypadku Cullena od kilku więcej.
Peter Wright do turnieju przystępował jako jeden z faworytów. Zmagania grupowe zaczął od porażki z jedną z rewelacji tego sezonu – Dirkiem van Duijvenbode. Holender ograł Mistrza Świata 5:4. Snakebite na właściwe tory wrócił w drugim meczu, gdy pokonał Iana White’a 5:3 (avg Petera 106,8). Wobec innych wyników w tej grupie Szkot w ostatnim meczu przeciwko Devonowi Petersenowi potrzebował trzech legów, by awansować. Wright w tym meczu spisywał się wprost tragicznie. Zagrał na średniej 83,12 i przyznam, że był to jeden ze słabszych występów tego zawodnika jaki widziałem. Najlepsi charakteryzują się tym, że nigdy nie można ich skreślać i to udowodnił Wright. Nic mu nie wychodziło w tym meczu, jednak przy stanie 2:4 był bardzo bliski rozliczenia 155, co dałoby mu upragnionego trzeciego lega i awans do drugiej rundy. Jakie byłoby stęknięcie kibiców wobec minimalnego pudła na D19 możemy sobie jedynie wyobrazić. Zmagania w grupie E wygrał Devon Petersen. African Warrior zanotował komplet zwycięstw. Nieoczekiwanie drugi uplasował się Ian White. Diamond pomimo porażek w pierwszych dwóch meczach, dał radę wyjść z grupy. W decydującym starciu rozbił Dirka van Duijvenbode 5:1 White osiągnął średnią 108,04 i miał 5/5 na podwójnych! To był jeden z lepszych występów w tej edycji Grand Slama!
Czy Joe Cullen ma za sobą nieprzespaną noc? Bardzo możliwe. Trójka Clemens – Hunt – Cullen wygrała ze sobą po jednym spotkaniu i wszyscy przegrali z van Gerwenem. Zatem o tym, kto awansuje z drugiego miejsca miał zadecydować bilans legów. Jako ostatni w tej grupie przy tarczy spotkali się Cullen z van Gerwenem. Anglik potrzebował czterech legów, by wystąpić w drugiej rundzie. Przy stanie 3:4 dla MvG, Rockstar wypracował sobie znaczną przewagę, jednak wszystko roztrwonił na podwójnych. Nie dał rady skończyć w ośmiu lotkach z 36! Seryjne pudła pozwoliły wrócić do gry Holendrowi, który zwyciężył 5:3, a to dało awans Adamowi Huntowi. The Hunter nieoczekiwanie ostatniego dnia pokonał 5:2 Gagę Clemensa i osiągnął najlepszy bilans z całej trójki, która na koncie miała po jednym zwycięstwie.
Ciekawie wyglądała rywalizacja w grupie F. Zmagania z kompletem zwycięstw skończył James Wade, a z zerową zdobyczą punktową… Glen Durrant. Duzza odkąd wrócił do gry po zakażeniu koronawirusem jest cieniem samego siebie. Po serii rozczarowań w Winter Series, przyszła kompromitacja w Grand Slamie. Świeżo upieczony zwycięzca Premier League w trzech meczach ugrał 4 legi, a jego średnia ani razu nie przekroczyła 90pkt. Skorzystali z tego Damon Heta i Jermaine Wattimena, którzy ostatnio są w bardzo dobrej dyspozycji. Obaj darterzy zagrali przeciwko sobie w trzeciej kolejce, a lepszy zameldował się w knockout stage. Zgodnie z przewidywaniami to starcie dostarczyło mnóstwo dramaturgii. Najpierw Heta prowadząc 4:3 zepsuł dwie lotki meczowe na D8. Wattimena wykorzystał bierność rywala i doprowadził do decydującego lega. A w nim Australijczyk znów był jedną lotkę od drugiej rundy. Tym razem zabrakło mu topa, by wyzerować ze 120. Do tarczy podszedł Holender, który miał trzy meczowe na podwójnej ósemce. Trafił single 8, single 4 i single 2. Gonitwa po całej tarczy zakończyła się niepowodzeniem. Chwilę później Heta trafił w końcu D10 i zwyciężył.
Dimi, och Dimi
Oglądanie van den Bergha w dobrej dyspozycji to jedna z lepszych rzeczy, jaka może się przytrafić kibicowi darta. A kto nie widział w akcji Belga w tegorocznej edycji Grand Slama, niech żałuje. W pierwszym swoim meczu przeciwko Ricky’emu Evansowi Dimi wygrał 5:1, a przy tym osiągnął najwyższą średnią meczową w historii tego turnieju – 114,85. Pokonał rekord Phila Taylora z 2014, który wynosił 114,65. Jednorazowy wyskok? Na pewno nie. W drugim starciu także 5:1 pokonał Nathana Aspinalla, a w trzecim także 5:1 Wayne’a Warrena. W starciu z Mistrzem Świata BDO Belg był jedną lotkę od nine-dartera. Minimalnie spudłował D12. Komplet zwycięstw, trzy legi stracone, średnie: 114,85; 101,03; 104,33. Dimitri van den Bergh, drodzy Państwo!
MvG pewny, Price nierówny
Przed Grand Slamem po raz pierwszy od bardzo dawna Michael van Gerwen nie był faworytem do końcowego triumfu. Bukmacherzy większe szanse dawali Gerwynowi Price’owi i Peterowi Wrightowi. Tego pierwszego faza grupowa kosztowała sporo nerwów. Już w pierwszym starciu męczył się niemiłosiernie z Mikuru Suzuki. Japonka zmarnowała cztery lotki meczowe, więc wielka sensacja była bardzo blisko. Iceman pomimo kapitalnej średniej (106,32) ledwo uciekł spod toporka w meczu z Ryanem Joycem. Relentless prowadził 4:3, a jego zwycięstwo wyrzuciłoby Price’a z rywalizacji. Walijczyk jednak ostatnie dwa legi rozegrał po mistrzowsku i zwyciężył w decydującym. Ostatecznie wygrał grupę z kompletem zwycięstw. Drugi uplasował się Jonny Clayton, który w meczu o wyjście z Joycem w deciderze skończył w wielkim stylu ze 116!
Wobec wahań formy Price’a i odpadnięcia Wrighta, to van Gerwen według bukmacherów jest faworytem do końcowego triumfu. Spora w tym zasługa dyspozycji Holendra, który w pierwszych dwóch meczach (przeciwko Huntowi i Clemensowi) stracił zaledwie jednego lega, a grał na średniej 100+. Tak rozpędzonego MvG dawno nie oglądaliśmy.
Bez niespodzianek w grupach B i D
W tych grupach najlepsi okazali się faworyci. Zmagania w B wygrał Simon Whitlock, który zanotował komplet zwycięstw. Duże słowa uznania należą się Wizardowi za mecz z Gawlasem. Pojedynek z Czechem zaczął od 0:4, a było to spowodowane tragiczną formą na podwójnych, jednak później był w stanie zgarnąć pięć legów rzędu i zwyciężyć. Do ciekawego starcia doszło także między Garym Andersonem a Ryanem Searle. Stawką był awans do drugiej rundy. Heavy Metal rzucał jak oszalały (średnia 102,06), ale najważniejsza okazała się skuteczność na podwójnych, a tutaj Ando nie miał sobie równych. Doświadczony Szkot osiągnął 83,33% i zwyciężył 5:3.
W grupie D najlepszy okazał się Dave Chisnall. Wobec ostatniej dyspozycji Roba Crossa, nie jest to dla mnie zaskoczeniem. W ich bezpośrednim starciu Chizzy wygrał 5:2. Kluczowym meczem dla sytuacji w tabeli był pojedynek Voltage’a z Lukem Humphriesem. Nieokiełznany jeszcze Cool Hand Luke spisywał się nieźle, ale Rob stanął na wysokości zadania i zwyciężył 5:2
Czas na knockout stage
Tabele poszczególnych grup prezentują się następująco:

